Podróż do opuszczonej i lekko mrocznej miejscowości na samym pograniczu polsko-ukraińskim. Miejsce w którym czas zatrzymał się dawno i nie koniecznie chciał je oszczędzić. Wyżłów, opuszczona wieś i jej cerkiew, relacja i galeria z wyprawy.
Tyle razy byliśmy już na przysłowiowym końcu świata, że już dawno straciliśmy rachubę… Dziś ruszcie z nami na wyprawę w miejsce, które jednocześnie poraziło nas swoim smutkiem i niezwykłą atmosferą oraz zachwyciło krajobrazem, pięknem i spokojem. W czasie tej wyprawy włóczymy się kolejny raz po pograniczu polsko-ukraińskim. Dawno zostawiliśmy za sobą wygodne asfaltowe drogi, a przed nami do pokonania wiele kilometrów polnych i gruntowych traktów pełnych głębokich kolein i wybojów. W takich miejscach raczej trudno o spotkanie z ludźmi, zwykle można się natknąć tutaj jedynie na patrole straży granicznej. Wcale nie było dla nas niespodzianką że tym razem zostaliśmy skontrolowani prze strażników, którzy po krótkiej rozmowie i sprawdzeniu naszych dokumentów ostrzegając nas przed zbytnim zbliżaniem się do granicy życzyli udanej wyprawy.
Wlokąc za sobą tumany kurzu, które nasze auto wzbijało na gruntowej drodze dotarliśmy w końcu do naszego celu, wioski Wyżłów w powiecie hrubieszowskim. Wieś sprawiła na nas wrażenie całkowicie opuszczonej. Powitała całkowitą ciszą, nie usłyszeliśmy tutaj nawet szczekania wiejskiego psa, który obwieścił by nasze przybycie. Obecnie znajduje się w niej zaledwie kilka wiekowych domostw. Wrażenie zamieszkałego sprawia tylko jedno gospodarstwo, gdzie na podwórku stoją zaparkowane maszyny rolnicze. W kilku domach, które minęliśmy naszą uwagę przykuły drzwi otwarte na oścież, jednak nie zbliżyliśmy się do żadnego z nich, bo ciemność która czaiła się za progami zdawała się nam barierą nie do pokonania.
Znaleźliśmy się w końcu na niewielkim wzniesieniu górującym nad wioską, gdzie miedzy drzewami udało nam się wypatrzeć kopułę cerkwi pw. św. Mikołaja zbudowanej dla mieszkańców wsi w 1910 roku, która była dziś naszym głównym celem. Upadek Wyżłowa zapoczątkowała II wojna światowa, po której wysiedlono stąd ludność Ukraińską, ostatecznym ciosem okazała się regulacja granicy w 1951 roku. Wtedy część powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego oderwano od Polski. W skutek tej zmiany cerkiew znalazła się zaledwie 300 m od granicy i spełniała funkcję kościoła rzymskokatolickiego dla niewielkiej grupy Polaków która tu pozostała.
Z upływem lat wieś coraz bardziej się wyludniała i kościół zamknięto. Opuszczona cerkiew była wielokrotnie okradana z wyposażenia i dewastowana. Gdy dotarliśmy do podnóża niewielkiego pagórka na którym stoi świątynia udało nam się spotkać księdza opiekującego się tym miejscem, po krótkiej rozmowie ruszyliśmy obejrzeć cerkiew, a ksiądz odjechał do swojej parafii. Niestety stary budynek jest już bardzo mocno zniszczony. Do środka weszliśmy przez częściowo zawaloną ścianę od strony zakrystii. We wnętrzu zachowało się jeszcze nieco elementów wyposażenia takich jak niewielkie ołtarze boczne. Z jednego z nich przez cały czas spoglądała na nas z obrazu Matka Boska, której wizerunek zdawał się być bardzo zasmucony coraz bardziej chylącą się ku upadkowi świątynią.
Dość nieoczekiwanego i lekko mrożącego krew w żyłach odkrycia dokonaliśmy, gdy udało nam się wspiąć na niewielki drewniany chór. Jak gdyby nigdy nic leżała tam sobie stara trumna. Musimy przyznać, że to znalezisko dodało temu miejscu jeszcze bardziej mrocznego klimatu.
Zajrzeliśmy również na niewielki cmentarz znajdujący się obok cerkwi, kilkanaście nagrobków w większość to prawdziwe dzieła sztuki kamieniarskiej! Przyglądając się frontowej fasadzie cerkwi zauważyliśmy że figurka tam umieszczona pozbawiona jest twarzy, przez to uszkodzenie wygląda upiornie.
Krzysiek nasz fotograf w czasie poszukiwania najlepszych ujęć wypatrzył miedzy deskami kopuły cerkwi kogoś kto cały czas obserwował nasze poczynania, była to piękna sowa, która znakomicie wtopiła się w otoczenie. Od razu przyszło nam do głowy, że pełni ona rolę cichego strażnika opuszczonej cerkwi…
Gdy kończyliśmy eksplorować to niezwykłe, samotne miejsce na końcu świata słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi. Ostatnie promienie sierpniowego słońca sprawiły, że nasze nienaturalnie wydłużone cienie zaczęły snuć się po zarośniętym cmentarzu i tańczyć na ścianach coraz bardziej mrocznej budowli, zdawało się, że te ciemne postacie niedługo zaczną żyć tutaj własnym życiem. Mroczna atmosfera panująca w tej wymarłej wiosce, na odludziu i starej mrocznej cerkwi wpłynęła na nas na tyle mocno, że postanowiliśmy nie zostawać tu ani chwili dłużej i opuścić te okolice zanim zapadnie ciemność, nie pytajcie dlaczego… gdy odwiedzicie to miejsce poczujecie to na własnej skórze.
Galeria i tekst: Małopolska Grupa Poszukiwawczo Historyczna
Skrawki Kresów, które nam zostały… poruszające miejsce. A ile naszych kościołów stoi w ten sposób na obecnej Ukrainie… Waręż, Jazłowiec, Podhajce… Dobry artykuł. 🙂
Byłam tam w maju 2020. Cudowne miejsce.
Dobra robota. Super artykuł. Odpisujcie inne miejsca poza utartym szlakiem. Powodzenia. Pozdrawiam.
Powiem tak- my również mieliśmy ciarki, a dodatkowo potęgował to fakt, jak się okazało „wędrującej trumny” Było nas 6 osób. Gdy weszliśmy do cerkwi , trumna stała na prezbiterium. Sześć osób, każda fotografująca. Gdy wróciliśmy do domu, okazało się, że żadna z nas nie zrobiła zdjęcia… trumny. Gdy zaczęliśmy przeglądać zdjęcia cerkwi w necie, to okazało się, że ta trumna stoi w różnych miejscach! :)))